"Zwierzyniec 2018" czyli SOR (Salezjański Obóz Rowerowy) i "Ludowiaki" w akcji

Kasia Baranowska, Olga Bartnicka, Ola Tkaczyk

Środa, 27 czerwca 2018 r. Dzień pierwszy - długa podróż czyli dojeżdżamy do Zwierzyńca

Salezjański Obóz Rowerowy rozpoczęliśmy zbiórką o godzinie11.00. Pierwszy raz jechała z nami grupa Ludowiaków czyli zespołu ludowego Szkół Salezjańskich z Mińska Mazowieckiego. Po zapakowaniu wszystkich bagaży do autobusu i pożegnaniu z rodzicami, (którzy oczywiście najpierw trzy razy sprawdzili, w którym miejscy i z kim siedzimy, i czy na pewno nic nie zapomnieliśmy) dwoma autokarami wyruszyliśmy do Zwierzyńca – tam nas jeszcze nie było! Po kilku godzinach jazdy i jednym postoju dotarliśmy do celu. Tym razem miejsce było nowe dla wszystkich – nawet dla najstarszych weteranów obozu. Po zakwaterowaniu w pokojach i rozpakowaniu Salezjański Obóz Rowerowy wraz ze szwadronem Ludowiaków pomaszerował na obiadokolację. O 19.30 rozpoczęła się Msza święta, po której ksiądz Dyrektor przekazał niezbędne ogłoszenia. Potem umyliśmy się i przed ciszą nocną byliśmy w łóżkach (no może nie wszyscy, ale bardzo się staraliśmy :).

Tak SOR i Ludowiaki zakończyli pierwszy dzień wyprawy.

Czwartek, 28.czerwca 2018 r.

Dzień drugi, czyli męczący początek i placki z jabłkiem

Chcielibyśmy powiedzieć, że drugiego dnia przywitało nas piękne słońce. Niestety, rzeczywistość za oknem była lekko inna. Było pochmurnie, a z tych chmur nawet coś kapało. Na szczęście nie zniechęciła nas ta pogoda i część SOR-u oraz niektórzy Ludowiacy zdołali wstać na Mszę świętą o godzinie 8.00. O 8.30 już wszyscy byliśmy na śniadaniu. O 9.30 zaczęliśmy swoje zajęcia.

Grupa rowerowa z myślą: czy mój rower przetrwał? zajęła się rozpakowywaniem swoich dwukołowych rumaków z zabezpieczeń. Następnie założyła rowerowe hełmy i nasze stare znajome – odblaskowe kamizelki kuloodporne (oczywiście z salezjańskim logiem na plecach) i wyruszyła na podbój Szczebrzeszyna. Po drodze nie obyło się bez drobnych wypadków i usterek technicznych, ale wszyscy w całości dojechali na miejsce. Na rynku zrobiliśmy sobie zdjęcie ze szczebrzeszyńskim chrząszczem, co w trzcinie brzmiał, potem zrobiliśmy drobne zakupy i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Po kilku skrzyżowaniach spotkaliśmy kolejnego chrząszcza, z którym też zrobiliśmy sobie zdjęcie. Dziwne, zawsze wydawało się nam, że w trzcinie brzmiał jeden chrząszcz, ale najwyraźniej byliśmy w błędzie. Okazało się, że pochmurna pogoda i chłodny wietrzyk tym razem działają na naszą korzyść, bo jechało się nam całkiem przyjemnie, choć momentami ciężko. Po powrocie do bazy niektórzy nie mogli uwierzyć, że zrobiliśmy aż 26 kilometrów!

W tym czasie grupa Ludowiaków zapoznawała się z nowym trenerem i prezentowała mu swoje umiejętności. Następnie odbyła wyczerpujący trening. O godzinie 13:45 obie grupy spotkały się na obiedzie, po którym chętni przypuścili szturm na Biedronkę.

Ze względu na mecz Polska-Japonia spotkaliśmy się o 16:00 w strefie kibica. Na szczęście piłkarze nie zawiedli naszych oczekiwań i udało się pozbierać z podłogi honor stracony w poprzednich meczach. Nasza reprezentacja wygrała z Japonią 1:0. O godzinie 18.00 zjedliśmy kolację – tym razem kuchnia podała pyszne placki z jabłkiem. O 19.30 cały Salezjański Obóz Rowerowy wraz ze szwadronem Ludowiaków wymaszerował na spacer. Po drodze podziwialiśmy piękne widoki oraz kaczki i łabędzie. Dowiedzieliśmy się także, że w okolicy znajduje się ostoja konika polskiego, ale niestety żadnego nie udało się nam zobaczyć. Po spacerze mogliśmy odpocząć w swoich pokojach lub pograć w piłkę nożną. O 21.00 mieliśmy Słówko na dobranoc. Potem wszyscy pogalopowali pod prysznice, żeby zdążyć wskoczyć do łóżek przed ciszą nocną (niestety dzisiaj wyszło nam to jeszcze gorzej niż wczoraj…). Tak dla SOR-u i Ludowiaków zakończył się 2 dzień obozu.

Piątek, 29 czerwca 2018 r.

Dzień trzeci - wielkie porządki czyli Sanepid w akcji

Dzisiaj rano znów przywitały nas chmury, jednak SOR nie był zawiedziony pogodą (z doświadczenia wiedzieliśmy, że kiedy nie ma słońca i jest chłodniej, jeździ się o wiele lepiej). O godzinie 8.00, z racji uroczystości św. Apostołów Piotra i Pawła, SOR i Ludowiaki udali się na Mszę świętą do kościółka na wyspie, a następnie pomaszerowali prosto na śniadanie.

O 9.45 miała się rozpocząć kolejna wyprawa SOR-u, jednak wyjazd opóźnił się z powodu kontroli Sanepidu (kontrola, choć długa, wypadła pomyślnie :) ). Najpierw cały oddział dojechał do Florianki, w której rozdzieliliśmy się na dwa pododdziały: jedna część ekipy pojechała dłuższą trasą, druga krótszą – za to z atrakcjami w postaci hodowli konika polskiego. Tym razem udało się zobaczyć koniki, a nawet je pogłaskać i zrobić kilka zdjęć. U koników zeszło tyle czasu, że obie ekipy spotkały się w ośrodku niemal w tym samym momencie, mimo znacznej różnicy długości tras. W trakcie rowerowych wypraw SOR-u Ludowiaki doskonaliły swoje umiejętności i uczyły się polskich tańców narodowych.

Wszyscy spotkaliśmy się na obiedzie, na który (ku niezadowoleniu sporej części uczestników) podano rybę. Tym razem najlepszą częścią obiadu były więc ogłoszenia. Dowiedzieliśmy się, że o 14.45 wychodzimy na plażę! Prawie punktualnie cała brygada przebrana już w stroje kąpielowe i z ręcznikami w ręku ustawiła się w szeregu. Po kilku minutach spaceru leśną ścieżką dotarliśmy na plażę. Wszyscy szybko rozłożyli ręczniki, a młodsza część grupy jeszcze szybciej ustawiła się na brzegu czekając tylko na zielone światło od ratownika. Po kilku instrukcjach pana ratownika wszyscy z pluskiem wbiegli do wody. Po około dwóch godzinach pływania, budowania zamków z piasku (a raczej błota) i wygrzewania się na słońcu wróciliśmy na kolację. Tym razem panie kucharki zaskoczyły nas jeszcze bardziej – czekała na nas pizza! O godzinie 19 Ludowiaki spotkały się na pogodnym wieczorku, gdzie grały w gry integracyjne, w tym samym czasie na świetlicy SOR grał w gry planszowe. Część uczestników wybrała się w tym czasie do Biedronki, aby uzupełnić uszczuplone zapasy.

O godzinie 21 rozpoczęło się wieczorne Słówko, po którym wszyscy pogalopowali pod prysznice, żeby zdążyć z myciem przed ciszą nocną (tym razem wyszło trochę lepiej niż wczoraj). Dzisiejszy dzień najlepiej podsumował jeden z uczestników w trakcie pobytu na plaży: dzisiaj jest najfajniejszy dzień!

A więc SOR oraz Ludowiaki zakończyły, jak do tej pory, najfajniejszy dzień obozu.

Sobota, 30 czerwca 2018 r.

Dzień czwarty - góry i doły czyli przez wąwozy Lasu Cetnar

Dzisiaj o godzinie 7.00 tych obozowiczów, którzy mają lżejszy sen, obudziła ulewa. Na szczęście wkrótce przestało padać i idąca na Mszę część grupy nie musiała moknąć. Te śpiochy, którym nie udało się wstać na Mszę, pojawiły się (również suche) dopiero na śniadaniu o 8.30.

O godzinie 9.30 rozpoczęliśmy swoje zajęcia. SOR wyruszył naprzeciw niezliczonym kałużom, wystającym korzeniom, dziurom w drodze oraz strasznie długim stromym podjazdom, czyli do najpiękniejszej części Szczebrzeszyńskiego Parku Krajobrazowego, Lasu Cetnar. Na pokonanie podjazdów w wąwozie Piekiełko nie wszystkim starczyło sił, więc prowadzili rowery i wchodzili pod górę. Ten straszny wysiłek, podjęty przy wjeździe na górę, zrekompensował nam dopiero długi zjazd. Cały oddział tylko z kilkoma drobnymi rankami bojowymi, za to w większości przerażająco brudnymi rowerami, dotarł do obozu. W trakcie nierównych zmagań SOR-u z górkami Ludowiaki tańczyły krakowiaka. Potem wszyscy spotkali się na obiedzie, po którym poszliśmy na spacer. Na spacerze kupowaliśmy pamiątki i jedliśmy lody. Po spacerze ci z najbardziej zabłoconymi rowerami mieli szansę pojechać na myjnię, reszta grała w gry planszowe. O 18.00 była kolacja, a później Ludowiaki rozpoczęły kolejne treningi – tym razem ćwiczyli śpiew :) Trzeba przyznać, że najmłodsi uczestnicy wyjazdu są niezmordowani…

O 20.00 kibice piłki nożnej spotkali się na meczu Portugalia-Urugwaj. Wieczorem, z racji weekendu, przyjechało w odwiedziny kilkoro rodziców. O 21.00 jak zawsze było Słówko na dobranoc, a później szaleńczy wyścig z czasem, żeby tylko zdążyć wskoczyć do łóżek i zgasić światło przed ciszą nocną. Tak SOR i Ludowiaki skończyły czwarty dzień obozu.

Niedziela, 1 lipca 2018 r.

Dzień piąty - podpłomyki czyli zwiedzamy Zagrodę Guciów

Dzień dzisiejszy rozpoczęliśmy niedzielną Mszą w kościółku na wodzie, która odbyła się o godzinie 8.00. Następnie wszyscy zjedliśmy śniadanie i, wyjątkowo późno, bo o 10.15 rozpoczęliśmy swoje zajęcia. SOR na rowerach wyruszył na podbój Zagrody Guciów. Po drodze musieliśmy zmagać się z grząskim piaskiem, wystającymi korzeniami oraz z wiatrem. Na szczęście atrakcje zastane na miejscu zrekompensowały nam ten wysiłek – zwiedzaliśmy muzeum - skansen, w którym mogliśmy zobaczyć, jak żyli ludzie na wsi wiele lat temu oraz oglądaliśmy kolekcję skamieniałości, które liczą wiele milionów lat. Mogliśmy nawet dotknąć prawdziwych meteorytów. Bardzo przypadły nam do gustu podpłomyki. Te banalne placuszki z mąki, wody i soli smakowały wybornie! W pozytywnych nastrojach wróciliśmy na obiad, na którym spotkaliśmy się z Ludowiakami. Oni w trakcie rowerowej wyprawy SOR-u doskonalili umiejętność tańczenia krakowiaka i oberka.

Po południu zamieniliśmy się aktywnościami – Ludowiaki pojechały na wycieczkę do Zagrody Guciów (oni oczywiście pojechali autokarem, nie rowerami). W zagrodzie spotkały bratnią duszę w postaci akordeonisty, który grał ludowe piosenki, dając Ludowiakom okazję do zaprezentowania świeżo nauczonych piosenek. SOR podzielił się na dwie grupy. Chętni pojechali na dłuższą trasę rowerową, pozostali spotkali się w sali gimnastycznej i grali w piłkę nożną i inne gry oraz zabawy z piłką.

Następnie wszyscy poszliśmy na kolację, na którą panie kucharki przygotowały zapiekanki. Po kolacji starsza część Ludowiaków znowu miała trening, a młodsza część wraz z SOR-em grała w słonie i kangury oraz w mafię na sali gimnastycznej.

O 21.00 było wieczorne Słówko, a godzinę później wszyscy (no, prawie wszyscy) byli już w łóżkach. Tak SOR i Ludowiaki zakończyły dzień piąty.

Poniedziałek, 2 lipca 2018 r.

Dzień szósty – błotna wyprawa czyli spacerek

Dzisiaj tradycyjnie zza okna obozu powitały nas chmury. Dzień zaczął się zwyczajnie – o 8.00 była Msza, a o 8.30 – śniadanie, po którym dzień przestał być zwyczajnym. Po raz pierwszy po śniadaniu nie pojechałyśmy na rowery. Ksiądz Dyrektor ogłosił, że o 9.00 SOR jedzie do Zamościa. Półgodzinną drogę umilił nam pan przewodnik, opowiadając historię tego miasta. Po dotarciu do celu naszym oczom ukazał się ratusz. Podziwialiśmy także stojące dookoła rynku kolorowe kamieniczki. Potem zwiedzaliśmy katedrę oraz inne najważniejsze zabytki miasta. Następnie wróciliśmy na rynek, gdzie mogliśmy zakupić pamiątki oraz coś zjeść. Potem wszyscy mocno zmarznięci, ale w sumie zadowoleni wróciliśmy do autokaru. W czasie, gdy SOR był zajęty podbojem Zamościa, Ludowiaki doskonaliły figury w przygotowywanych na występ układach tańców ludowych.

Po wspólnym obiedzie SOR udał się na krótki spacerek (rowerowy oczywiście), a Ludowiaki pojechały zobaczyć Zamość.

Teraz wszystkich Czytelników zapraszamy do przeczytania subiektywnej, nieco pozytywnie zakręconego (a jakże!), opisu przygody Oddziału Rowerkującego.

ZATEM
3…
2…
1…

Wyruszamy!

Przygotowaliśmy się na zapowiedziany krótki spacerek, podobno czterokilometrowy, zakładając ciepłe ubrania (tak, było ZIMNO). Niektórzy z racji na zapowiedzianą łatwość trasy założyli nawet odświętne białe skarpetki oraz lepsze buty. Nie spakowaliśmy także całych warsztatów rowerowych i dętek, które zazwyczaj bierzemy ze sobą (a później BAAAARDZO żałowaliśmy). Przechodząc do sedna: wyjechaliśmy. Najpierw było spokojnie – po asfalcie. To odpowiadało naszym oczekiwaniom. Dojechaliśmy do dworku, o którym w trakcie drogi do Zamościa opowiadał nam przewodnik. Niestety, nie udało nam się wejść do środka, więc mimo entuzjastycznej zachęty jednej z naszych koleżanek – WRACAJMY – ktoś (Ksiądz Dyrektor he he he…) wybrał jednak dłuższą trasę. I w tym momencie zaczęły się schody. Błotniste schody. Kiedy skręciliśmy w drogę gruntową (w dodatku błotnistą i pod górę) przerażenie malowało się na naszych twarzach. Już wiedzieliśmy, że to nie będzie tylko krótki spacerek… Po naszej nierównej drodze pod górę większość weszła na piechotę ,prowadząc rowery (podobnie robiliśmy przy kolejnej… i kolejnej… i kolejnej górce). Po około pół godziny walki ze wzniesieniami zaczął padać deszcz. Wtedy nasza walka stała się już zupełnie nierówna, gdyż lessowe podłoże, po którym jechaliśmy, zrobiło się tak śliskie, że w zasadzie nie dało się jechać, bo każde hamowanie lub nierówność kończyły się lądowaniem w krzakach lub kałuży (niektórzy kilkakrotnie i po uszy). Cały oddział niczym amfibie przemieszczał się w błocie. W pewnym momencie część grupy (akurat zajęta zakładaniem łańcucha) usłyszała krzyk i trzask gałęzi. Po niespełna minucie dotarło do nich trzech uczestników obozu z najstarszej grupy, bardzo przestraszonych. Podobno przez drogę tuż przed ich rowerami przeskoczył łoś, jeleń albo inne coś (gatunek oraz rozmiar zwierzęcia zmieniają się wraz z opowieścią :) ). Potem, kiedy jakoś doczłapaliśmy się do postoju, udało nam się poznać definicję spaceru według Księdza Dyrektora. Jedna z uczestniczek, wjeżdżając pod kolejną morderczą górę, zapytała: Jeżeli to jest spacerek, to ja nie wiem, jak wygląda dłuższa trasa?! Teraz już wiemy, gdyż Ksiądz wyjaśnił: No zobacz Kaśka, Olga idzie i prowadzi rower – ma spacerek… Szkoda, że nikt nie wytłumaczył nam tego wcześniej… No cóż, przynajmniej nie mogliśmy już mieć pretensji. Kiedy na postoju w końcu odnaleźliśmy drogę, mieliśmy kawałek przyzwoitej trasy i mogliśmy podziwiać widoki (lasy w deszczu wyglądają nadzwyczaj pięknie). Niestety, oprócz pięknych widoków i równiejszej drogi było też dużo problemów. Nasze rowery kolejno odmawiały posłuszeństwa. Zatrzymywały się koła zablokowane błotem, spadały łańcuchy i pękały dętki. Awarii było tak dużo, że nikt nie był w stanie ich policzyć. Na szczęście byli z nami księża oraz starsi chłopcy, którzy radzili sobie z naprawami naszych dwukołowych rumaków. Po kolejnych kilometrach błota śpiewając Hakuna matata wjechaliśmy do lasu. Oczywiście na stromych zjazdach nie obyło się bez zderzeń z drzewami. Kiedy w końcu po tej przerażającej, morderczej trasie, utaplani w błocie po same uszy wyjechaliśmy na asfaltową drogę, czuliśmy się co najmniej jak weterani wojenni. Tylko jeden kolega musiał wracać do bazy, prowadząc rower, bo dętka i opona w jego rowerze zupełnie się rozeszły. Kiedy spóźnieni dotarliśmy wreszcie na kolację, czekały na nas drożdżówki.

Następnie bardzo zmęczeni umyliśmy się, o 21.00 mieliśmy Słówko. Potem wszyscy staraliśmy się wskoczyć do łóżek przed ciszą nocną, lecz niestety, wszystko wyszło jak zwykle…

Tak SOR oraz Ludowiaki zakończyły kolejny dzień obozu.

Dzień siódmy, 3 lipca 2018 r.

Dzień siódmy czyli prawdziwy spacer i zwiedzanie muzeum RPN

Siódmy dzień obozu zapowiadał się niezwykle dobrze ze względu na piękne słońce, które przywitało tego ranka obozowiczów. Po Mszy świętej i śniadaniu zdecydowana większość SOR-u pojechała do myjni, by wyczyścić swoje rumaki po wczorajszym błocie. Ze względu na trudy tamtej wyprawy pojawiło się kilka drobnych usterek, które zostały szybko naprawione przez księdza Jakuba. Gdy wszystko było gotowe, SOR wyruszył w trasę. Jako rekompensatę za wczorajszą wymagającą podróż, rowerzyści pokonali jedynie 4 km i mogli wejść na wieżę widokową, z której rozciągał się piękny widok na Roztocze. Podczas gdy SOR udał się na rowerową wyprawę, Ludowiaki śpiewały pieśni ludowe. Zmierzyli się dzisiaj z regionalną piosenką "Hej od Biłgoraja". Potem starsza grupa tańczyła krakowiaka , a młodsza doskonaliła układ taneczny złożony z elementów tańców narodowych oraz gier i zabaw ludowych.

O 13.30 zjedliśmy pyszny obiad i rowerzyści wraz z młodszymi Ludowiakami poszli do ośrodka edukacji Roztoczańskiego Parku Narodowego. Druga część Ludowiaków poszła do Biedronki. Po zakupach w kropki zrobili małą przerwę i wrócili do powtarzania układów tanecznych. Dla SOR-u pobyt w ośrodku edukacji okazał się niezwykle atrakcyjny. Po zwiedzeniu udało nam się nawet znaleźć Leśne Cymbały. Gdy wróciliśmy do ośrodka wierni fani piłki nożnej mogli obejrzeć mecz. Pod koniec dnia zjedliśmy kolację i udaliśmy się na Słówko, a o 22.00 byliśmy już w łóżkach. Tak SOR i Ludowiaki zakończyli siódmy dzień obozu.

Środa, 4 lipca 2018 r.

Dzień ósmy czyli kajakowe wyzwanie

Ósmego dnia obozu przywitały nas ciepłe promienie słońca. Tradycyjnie dzień rozpoczął się od Mszy świętej i śniadania, które SOR musiał zjeść szybciej niż zwykle ze względu na czekającą ich wyprawę z przewodnikiem. Rowerzyści mogli zachwycić się pięknem Roztoczańskiego Parku Narodowego, a dzięki fascynującym opowieściom pana przewodnika wiedzieli, na co zwrócić szczególną uwagę. W tym samym czasie Ludowiaki ćwiczyły układ taneczny do swojego finałowego występu na obozie. Ciekawe czym nas zaskoczą?

Potem zjedliśmy obiad i ksiądz ogłosił zbiórkę na kajaki. Wszyscy, zarówno Ludowiaki, jak i SOR, entuzjastycznie zabrali się za przygotowania do spływu. Po prawdzie niektórzy obawiali się, że trasa ich przerośnie, ale informacja, że dostaną wprawnego partnera nieco ich uspokoiła. Okazało się, że trasa spływu liczy 7 kilometrów, a rzeka Wieprz jest bardzo kręta. Fragmenty trasy były ciężkie, ale podołaliśmy i z uśmiechami na twarzy dotarliśmy na miejsce. Co prawda podczas spływu nikt się nie wywrócił do wody (choć niektórzy wychodzili z kajaków, by uwolnić się od przeszkód), ale na zakończenie (w ramach porachunków) dwie osoby zaliczyły kąpiel w jeziorze.

Po powrocie czekała nas kolejna niespodzianka. Przebraliśmy się w suche ubrania i udaliśmy się na ognisko. Były tradycyjne kiełbaski i pieczony w ognisku chlebek. Później, gdy każdy się już najadł, odmówiliśmy wieczorną modlitwę na Słówku i wróciliśmy do pokojów. Tak SOR i Ludowiaki zakończyli ósmy dzień obozu.

Czwartek, 5 lipca 2018 r.

Dzień 9 czyli wieczorne podsumowanie dnia i rozpoczynamy pakowanie

O poranku dnia dziewiątego ku naszej radości powitało nas słońce. Najbardziej wytrwali wstali na Mszę świętą o godzinie 8, a reszta jak zwykle pojawiła się dopiero na śniadaniu, po którym Ludowiaki trenowały przed wieczornym występem. SOR natomiast pakował rowery, które jeszcze dzisiaj wracały do domu, a kiedy wszystkie zostały już załadowane na ciężarówkę, oddział wyruszył na spacer, podczas którego podbiliśmy kolejno: lodziarnię, biuro informacji turystycznej oraz pocztę. O 13:30 wszyscy zjedliśmy obiad, po którym wyruszyliśmy na plażę. Dzień był upalny i kąpiel w wodach jeziora sprawiła wszystkim niesamowitą frajdę. Po powrocie do bazy zjedliśmy kolację, po której Ludowiaki przygotowywały się do występu, a SOR zaczął pakować walizki. O 19:00 spotkaliśmy się w salce teatralnej. Najpierw Ludowiaki zaprezentowały to, czego nauczyły się w trakcie obozu – śpiewały ludowe pieśni, pokazywały ludowe zabawy oraz tańczyły tańce narodowe takie jak krakowiak. Po wspaniałych występach przyszedł czas na podziękowania wychowawcom oraz szczególnie wyróżniającym się (pozytywnie oczywiście) uczestnikom obozu i rozdanie certyfikatów udziału. Następnie wszyscy wrócili do pokojó, po czym umyli się i bardzo starali się zdążyć przed ciszą nocną, ale jak zwykle, trochę nam nie wyszło. Tak SOR oraz Ludowiaki zakończyły dziewiąty (przedostatni) dzień obozu.

Piątek, 6 lipca 2018 r.

Dzień 10 - to już jest koniec czyli pożegnania czas

Dzisiejszego (już ostatniego na obozie) poranka przywitało nas słońce. O godzinie 8:00 wszyscy zebraliśmy się na Mszy świętej, aby podziękować za miniony czas. Następnie zjedliśmy śniadanie i rozpoczęliśmy ostatnie zajęcia. SOR miał grę terenową, podczas której przemierzył caaały Zwierzyniec wzdłuż i wszerz, aby poznać historię, zabytki i ciekawe miejsca Zwierzyńca. Ludowiaki doszkalały swój układ oberka oraz kujawiaka. Następnie dokończyliśmy pakowanie walizek i zjedliśmy obiad, po którym wynieśliśmy bagaże z pokojów i zapakowaliśmy je do autokaru. Kiedy wszyscy byli już gotowi, a opiekunowie sprawdzili, czy zostawiliśmy pokoje w w miarę przyzwoitym stanie, wyruszyliśmy w drogę powrotną. Po kilku godzinach jazdy i jednym przystanku dotarliśmy do domu, gdzie czekali na nas baaardzo stęsknieni rodzice. Zabraliśmy swoje bagaże i pożegnaliśmy się z opiekunami oraz koleżankami i kolegami. Tak SOR oraz Ludowiaki zakończyły dziesiąty – ostatni dzień obozu.

Obóz minął nam bardzo szybko – nawet nie zauważyliśmy, kiedy się skończył. Na pewno wszyscy będziemy mieli go w pamięci. Już nie możemy się doczekać kolejnej edycji.

Szkoła gimnazjalna, Szkoła licealna, Szkoła podstawowa, turystyka, wakacje, relacje z wakacji, warsztaty, wycieczki