Zakończenie sezonu żeglarskiego 2020

Ta historia swój początek bierze już w sierpniu. Po powrocie z Wakacyjnego Żeglowania, jeszcze zanim wszyscy rozeszli się do domów, ktoś powiedział: to w październiku robimy zakończenie sezonu?

Łatwo się domyślić, jaka była odpowiedź.
14 października w Dzień Edukacji Narodowej, tuż po ślubowaniu pierwszej klasy liceum, pod szkołą zebrała się podejrzana grupa ubrana co najmniej nieświątecznie. Na szczęście nie byli to wagarowicze. Towarzystwo zupełnie legalnie pod czujnym okiem Pana Bartosiaka i Pani Mroczek wybierało się na żagle. Z racji tego , że w ostatnich dniach padało, a na świecie szerzył się koronawirus, pełni obaw (tu głównie Pan Bartosiak) i zapału jednocześnie (tu już wszyscy) wyruszyliśmy w drogę nad Zalew Zegrzyński.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, pilnując przestrzegania zasad reżimu sanitarnego i dystansu społecznego, przyszykowaliśmy swoje jachty do wypłynięcia. Były to 4 Sigmy 600 - jednostki balastowo-mieczowe, szybkie i dość stabilne. Jak twierdzi producent - można je przechylić do kąta 90 stopni i jeżeli woda nie wleje się na żagiel, same wstaną. (Jednak aż tak nie zamierzaliśmy testować jego zapewnień…)  Kapitanami tych łodzi byli: Pan Piotr Bartosiak, Maciej Jarzębski, Grzegorz Łubian i Weronika Tkaczyk - skład znany z Wakacyjnego Żeglowania. Przed wypłynięciem jeszcze raz pełni obaw (tu już jednak wszyscy) spojrzeliśmy w niebo, na którym kłębiły się ciemne chmury. Licząc, że to nie na nas czyha deszcz, ciepło ubrani i wyposażeni w wodoodporne kurtki odbiliśmy od brzegu. 
Z początku wiatr wiał zachowawczo - działo się niewiele (poza tym, że dalej wisiała nad nami groźba deszczu). Na szczęście po dłuższej chwili trochę się rozkręcił i zaczęliśmy naprawdę dobrze się bawić (oczywiście dalej obserwowaliśmy czarne obłoki). Ćwiczyliśmy manewry i szukaliśmy optymalnego rozłożenia balastującej załogi (czytaj: takiego, żeby inni nie mogli nas dogonić). Ku naszej uciesze w pewnym momencie wyszło… słońce (mamy to na zdjęciach, mamy to na zdjęciach!) i rozgrzało trochę nasze lekko zmarznięte już kości. Ta przyjemność jednak nie trwała zbyt długo - jego miejsce zaraz z powrotem zajęły złowrogie obłoki. Dalej pilnie ćwiczyliśmy manewry (człowiek - żółta boja - za burtą uratowany!), jedliśmy ptasie mleczko (załoga Pana Bartosiaka pozdrawia), za sterem trochę walczyliśmy z fizyką i wyrabialiśmy mięśnie (nie wszyscy, tylko ci, którzy nie zorientowali się w porę, że płetwa sterowa nie jest porządnie wybrana - ekhm... ja), prowadziliśmy żywe dyskusje i  tak po prostu trochę odpoczywaliśmy od szkoły (ale cały czas mieliśmy na uwadze, czy prognoza pogody się sprawdzi). Ze względu na przestrzeganie reżimu sanitarnego i dystansu społecznego zabrakło tradycyjnego zapłynięcia do McDonalda (wszyscy bardzo ubolewaliśmy, ale cóż poradzić). Ani się spostrzegliśmy, jak trzeba było wracać, zdawać jachty. Dopłynęliśmy do portu, poskładaliśmy żagle, wyszorowaliśmy pokłady i zdaliśmy jednostki. Zdążyliśmy przed deszczem!
Zapakowaliśmy się do autobusu i ruszyliśmy w stronę domu. Tuż przed Mińskiem… tak, zgodnie z przewidywaniami w końcu dopadł nas deszcz, którego tak cały dzień wypatrywaliśmy. Na szczęście przed zmoknięciem już chronił nas dach autobusu. Lekko zmarznięci, ale bardzo, bardzo zadowoleni wróciliśmy do domów. Oczywiście powtarzamy to za rok!

Ta, która zawsze robi najwięcej zamieszania
Kasia Baranowska

P.S.: Nawet mimo niesprzyjającej październikowej pogody, z którą tak dzielnie walczyliśmy, zgodnie z obietnicą daną Księdzu Markowi przez Pana Bartosiaka nikt się nie przeziębił! Pełen sukces.

absolwenci, akcje, inicjatywy i pomysły, sport, Szkoła licealna, Szkoła podstawowa, turystyka, wspomnienia, wycieczki